Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Bartholomeow Black, Maxwell Rickards, William La'Van
Powoli zbliżali się do potężnego klasztoru, który był najdalej położonym punktem od Evermoon w okolicy. Wielka budowla dawniej służyła jako siedziba sług bożych, lecz były to zamierzchłe czasy. Nikt nie wie czemu opustoszał, jednak też nikt się do niego nie zbliżał, powiadając że jest on nawiedzony. Zakon Łowców Demonów dobrze wiedział, że to nieprawda, jednak miały się tam wydarzyć rzeczy nadprzyrodzone...
-Zaiste mroczne to miejsce.
Skomentował Black, gdy byli coraz to bliżej mrocznej ruiny, nad którą zapadł mrok, wraz z nadchodzącą nocą. Pozostała dwójka była dziwnie cicho.
-W innych nie gustujemy.
Rzucił żartobliwie Maxwell.
-Ilu przybyło łowców...?
Dopytał Bartholomeow, na co Rickards odwrócił w jego stronę głowę.
-Wszyscy z prowincji Allanoru. Każdy jeden dziś znajduje się w Evermoon, co za tym idzie, będzie się działo.
Dokończył Maxwell, ucinając temat, bo nikt nie miał nic do dodania. Dalej szli już w kompletnej ciszy. Gdy weszli na teren klasztorny, było tu już kilku przedstawicieli ich zakonu, każdy jeden z jakimiś szramami, będącymi pamiątkami po wielu misjach. Black dziwił się, że pomimo swojej rekomendacji, nigdy nie zdobył żadnej blizny, jak jego towarzysze. Może byli niezdarni? Tak sobie myślał. Lecz szybko jego uwagę zwrócił tłum łowców, który jak w marszu, wchodził przez główne wrota do klasztoru. W tle słychać było skrzekot kruków, a wiatr zrobił się jeszcze mroźniejszy. Klimat był gęsty i tajemniczy. Prawda miała ukazać się dopiero wewnątrz, w wielkiej katedrze, gdzie dawniej mogły być odprawiane msze, a dziś, na samym środeczku, znajdował się namalowany pentagram, oczywiście z krwi, lecz lepiej nie pytać czyjej...
-Ktoś mi powie w końcu, co się tu dzieje?
Zapytał La'Val, lekko skonsternowany tyloma zakonnikami, niektórymi odzianymi w czarne płaszcze i kaptury, jak do jakiejś ceremonii. Nienawidził tych klimatów grupowych spotkać. Z odpowiedzią wyszedł mu najbardziej doświadczony Rickards...
-Przyzwiemy Behemota z piekielnego wymiaru.
-Po cholerę? Behemot jest jednym z potężniejszych demonów, jeśli się na nas rzuci...!
-Nie rzuci. Widzisz ten pentagram? To nie tylko krąg przyzywający, lecz i klatka. Będzie związany z naszymi duszami, zupełnie jak na łańcuchach. Zaś czemu...? Bo chcemy uzyskać informację o położeniu prochów Archanioła Gabriela...
Nagle na jego ramieniu rękę położył Barth.
-Gabriela?! Myślałem, że to legenda.
Powiedział w niedowierzaniu, ale Maxwell przecząco pokręcił głową.
-Nie legenda, Panie Black. W ostatecznej Wojnie Niebios, Gabriel oddał życie w pojedynku z Behemotem. Tylko "Potwór Chaosu" wie, gdzie spoczęły jego szczątki, a właściwie prochy, bo martwy anioł zawsze zajmował się ogniem, aż piórko po nim nie zostało. Mając te prochy, będziemy mieli potężną moc do walki z tymi potworami. To jak boska relikwia. A teraz cicho...
Zakończył opowieść, bo nagle zabłysły, mistycznym czerwonym światłem, wszystkie kręgi pentagramu. Zebrało się pięciu najwyższych rangą łowców, którzy stanęli na każdym ostrym krańcu. Trzech bohaterów wtopiło się w tłum, aby obserwować. Wszyscy czekali tak chwilę, aż z podłogi zaczął wydobywać się dym o zapachu siarki, światło niosło się po całej katedrze, coraz bardziej oświetlając wnętrze klasztoru. Wszyscy usłyszeli dziwne warknięcia, które były tak głośne, że każdy dźwięk trząsł murami...
-KTO ŚMIE WZYWAĆ WIELKIEGO BEHEMOTA, PANA PIEKIEŁ?!
Rozbrzmiał krzyk, od którego ostatnie okna w klasztorze popękały, a oczom wszystkich, ukazał się gigantyczny jak cała katedra, potwór o gigantycznym brzuchu, wyglądającym jak twarz o otwartym pysku, z którego wylewała się ślina tak żrąca, że topiła betonowe podłoże, zaś zamiast głowy, miał on łeb byka, a ręce hipopotama. Słowa wydobywały się z ust na jego przeraźliwym brzuchu. Był to karykaturalny wygląd, budzący grozę, nawet wśród największych weteranów w zakonie. Na znak, każdy z zebranych uniósł lewą rękę w górę, aby skierować ją na Behemota. Na zewnętrznej powierzchni ich dłoni rozświetliły się symboliczne okręgi, z których wydobyły się magiczne wiązki, zupełnie jak liny, które błyskawicznie oplotły wszystkie kończyny Potwora Chaosu, aby go unieszkodliwić. Stwór próbował opętać kogo popadnie, jednak szybko się zawodził, zdając sobie sprawę, że te dziwne symbole na ich rękach, będące formą magii, uodparniały ich na jakąkolwiek formę opętania...
-AGHHRAAAA, ZNISZCZĘ WAS, POŻRE WAS, BĘDZIECIE CIERPIEĆ, BĘDZIECIE BŁAGAĆ O ŚMIERĆ, BĘDĘ PATRZYŁ JAK OSTATNIA ISKRA NADZIEI W WASZYCH ŚMIERTELNYCH DUSZACH GAŚNIEEE!
Wrzeszczał Behemot, aż niektóre ściany w klasztorze zaczynały się zawalać. Jego potęga była odczuwalna w samym charczystym głosie, a z czymś takim, nie mógł równać się nikt.
-Nie jesteś Panem Piekieł, gdyż nim jest Samael! Twój egoizm mówi Ci, żeś najsilniejszy z Demonów, lecz tak nie jest!
Wykrzykiwał jeden z pięciu najwyższych rangą łowców, rozwścieczając Behemota.
-GŁUPCZE! SAMAEL NIE DORÓWNUJE MI SIŁĄ! JA JESTEM PANEM! JA STRĄCIŁEM GABRIELA I SETKI INNYCH ANIOŁÓW Z NIEBIOS! JAAAAA!
-Udowodnij, kłamco! Gdzie zabiłeś Gabriela?! Gdzie są jego prochy?!
Zapytał inny z pięciu na pentagramie, lecz w tym momencie brzuch Potwora Chaosu wybuchnął śmiechem, wylewając z siebie żrący kwas. Temu wszystkiemu przypatrywał się Barth, czując jak jego magiczny sznur jest ostro szarpany...
-NIE JESTEM GŁUPCEM! WIEM CZEGO CHCECIE, ŚMIERTELNE DUSZE! PUŚĆCIE MNIE, A WAM POWIEM! DAM NIEŚMIERTELNOŚĆ TEMU, KTO MNIE PUŚCI! TO PAKT, KTÓREGO NIE ZŁAMIĘ!
Wykrzyczał, budząc zwątpienia w wielu łowcach, na co Ci najważniejsi wykrzykiwali, aby nie dali się kupić Behemotowi. Niestety, dusza ludzka była zbyt naiwna, przez co wielu zgasiło swoje znamiona, zmniejszając ilość magicznych wiązek. Przerażające, że była to aż setka buntowników, a tyle wystarczyło byko-hipopotanowi...
Nagle Behemot szarpnął całym sobą, rozrywając wiele magicznych lin, porywając niektórych łowców jak szmaciane marionetki. Wybuchł chaos, bo niektórzy dobyli swoich pistoletów, niektórzy nowoczesnych karabinów, zaczynając strzelać w Behemota, lecz wszystko odbijało się od tytanowej skóry Demona. Niektórzy łowcy totalnie zgłupieli, zabijając się nawzajem, w odwecie za zdradę. Cała katedra zaczynała spływać krwią, a akompaniamencie piekielnego śmiechu. Black dobył shotgana, podanego mu przez innego łowcę, którym ładował strzały w brzuch Potwora Chaosu. Szybko zdał sobie sprawę, ze jest to czuły punkt przeciwnika, choć może bardziej to go łaskotało, niż bolało.
-Barth! Begemot nie może opuścić pentagramu! Lecz też słabnie, bo nie żyje trzech naszych mistrzów! Stańmy z Williamem na krańcach i wznówmy moc!
Wykrzyczał Maxwell w gwarze chaosu.
-To samobójstwo!
Odkrzyczał mu złotowłosy, wciąż strzelając w potwora. Wtem Wilkołak wyszedł mu na przeciw i złapał go za marynarkę.
-Wstępując do tego pierdolonego Zakonu, popełniłeś samobójstwo, dzieciaku!
Warknął na niego stary Will, a wtem Black zrozumiał, że ma rację. Odrzucił swoją broń i ruszył nad jeden ostrokąt. Widział, że pozostali byli na swoich pozycjach, a dwóch mistrzów opadało z sił. Nie myśląc długo, skierował dłoń na pentagram, a gdy rozbłysło jego znamie, rozbłysł też pentagram. Mieli zamiar odesłać go z powrotem, co nie odpowiadało Behemotowi, który uderzał w niewidzialne magiczne ściany, chcąc się uwolnić.
-WY SKURWYSYNYNYYYYYYYY!
Wrzasnął najgłośniej jak dotąd, co wywołało kolejne trzęsienie, które doprowadziło do powstania pęknięć na suficie katedry. Stwór zaczął zatapiać się w podłoże, gdy magiczny wzór zmieniał się w wyrwę do otchłani. Bartholomeow tracił coraz więcej sił, zdając sobie sprawę, że kawałki sklepienia nad nimi zaczynają spadać, miażdżąc innych łowców. W końcu sufit w pełni pękł i zaczął zapadać się w dół, lecz tego już nie widział, bo gdy Behemot zanurzył się aż po swój gadający brzuch, on utracił przytomność z wycieńczenia...
Obudził się po jakimś czasie, otoczony gruzami. Szczęście chciało, że nic nie trafiło go, jak tak sobie spał. Lecz zrozumiał, ze nad sobą i przed sobą, ma już tylko nocne sklepienia i płatki śniegu. Cały klasztor leżał w ruinie, a łowcy... nie żyli. Wszyscy zginęli. Behemot odszedł, lecz wszystko było na nic. Gdy przetarł brudną twarz, dostrzegł zmierzającego w jego stronę Maxwella i rannego Williama. Oni żyli, on żył... lecz inni już nie...
Offline