Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
*1523 rok, 22 lipiec - Sękate Wzgórza, okolice Rakverelin / Kovir i Poviss*
MG = Valentain, Gilgarn, Valestil, Artorian L'Ehart
Pewnej nocy Valestil obudził swojego brata, oraz krasnoluda, informując, że czeka ich umówione spotkanie z Artorianem. Na pytanie: "co z Elizabeth i Arthariel?" odparł tylko, że "tym nas mniej, tym szybciej i ciszej". Nikt nie dyskutował, po prostu za nim poszli. A dokąd? Na Sękate Wzgórza, chyba najbardziej neutralne środowisko w obrzeżach Rakverelin. Jednooki elf niewiele mówił po drodze, można nawet powiedzieć, że był niezwykle milczący...
-Kim jest ten informator?
Zapytał Gilgarn, jeszcze ocierając oczy ze zmęczenia. Szybko odpowiedzi nie uzyskał, bowiem Valestil był jakiś zamyślony. Stwierdził jednak, że trzeba sprawę postawić jasno przed swoimi towarzyszami.
-Artorian L'Ehart. Półelf, oraz kaedweński rycerz...
-Co?! Półelf i arystokrata w jednym? Poza tym... myślałem, że tych rycerzy to prawie już nie ma. No, nowoczesność i te sprawy.
Wtrącił zaskoczony Gilgarn, bo jeszcze nie słyszał o nieludziu, w dodatku brudnej krwi, który miałby takie tytuły dla wielmożnych panów. Z tego powodu jeszcze chętniej słuchał Valentain.
-Artorian jest bękartem zmarłego już hrabiego Oliviera L'Eharta, oraz elfiej służącej. Ojciec go uznał za dziedzica, po czym został rycerzem służącym Imperium Kaedwen. Jeszcze sprzed Wojny Ostatecznej. Teraz zaś jest upadłym wojownikiem...
-Upadłym?
Dopytał Valentain.
-Tak. Z jakiegoś powodu złamał przysięgę rycerską, wyrzekając się lojalności wobec władzy Jednorożców i przepadł jak kamień w wodę. Chwilę później nadeszła Wielka Wojna. Kilka lat nikt o nim nie słyszał, pomimo odebrania mu wszystkich tytułów i majątków rodowych. Z jakiegoś powodu moi ludzie dostrzegli go w Kovirze. Pomyśleliśmy o zachęceniu go do współpracy z Cesarstwem, w końcu słynął ze zwycięstw na wszystkich turniejach rycerskich. Jego odpowiedź była dziwna...
-Co powiedział?!
Zapytał podekscytowany krasnolud.
-"Sam Was odnajdę we właściwym czasie." Następnie tylko go obserwowaliśmy, aż się okazało, że macie problem z Namiestnikiem Portio. Sprawy się nałożyły, bo Artorian był widziany w Pałacu Namiestnika. Zapytany znowu o pomoc w innej sprawie, wyraził tym razem zgodę i chęć spotkania. Czemu? Nie wiem, nie jest zamieszany w interesy łowców niewolników, ani handlarzy. Zapewne swoje warunki przedstawi nam niedługo... Nie wiem czego się spodziewać...
Wytłumaczył chyba ile był w stanie. Owy informator wydawał się intrygującą postacią, zarazem niezwykle tajemniczą i z tego powodu, prawdopodobnie niebezpieczną. Istniało ryzyko pułapki, ale musieli podjąć już działanie. Czas naglił, a coraz więcej podejrzeń padało na nich. Miasto coraz bardziej było wrogie wobec domowników posiadłości rodu Scorn...
Idąc traktem dostrzegli z oddali mężczyznę, który w jednej ręce trzymał przepiękny zdobiony miecz, a w drugiej tarczę ze szlacheckim herbem przedstawiającym białe lilie na niebieskim polu. Ten sam wzór znajdował się na błękitnym materiale, który otulał głowę osobnika, przysłaniając jego twarz, niczym dobry kaptur, wplatający się w zbroję, a także hełm. To musiał być on...
-Jesteś Artorian?
Zapytał dla pewności Valestil, który próbował dojrzeć chociaż oczy półelfa, niestety ten dobrze skrywał swą tożsamość. Przez to wydawał się jakiś niepokojący.
-Tak.- Odparł niskim tonem głosu, stercząc w bezruchu, jakby uważnie ich pilnując. -Wy zaś chcecie informację na temat wejścia do Pałacu Namiestnika. Nie obchodzą mnie Wasze pobudki, ani intencje. Jednak oczekuję zapłaty.
Odpowiedział, po czym wywołał u Valentaina kpiący uśmieszek. "Teraz już wiem czemu upadły..." pomyślał sobie, gdy tylko usłyszał o zapłacie.
-Ile chcesz?
Spytał Valestil.
-Nie ilę, lecz co. Pragnę pojedynku z Waszym czempionem. Jeśli mnie pokona, to powiem wszystko. Jeśli wygram, odejdę, darując mu życie, co wtedy będzie dla Was wystarczającą nagrodą.
Postawił dosyć niespodziewane warunki. Nikt ich nie skomentował, ponieważ po chwili na przeciw niemu wyszedł Valentain, z dobytym Loa'thenem.
-Wydajesz się godnym przeciwnikiem.
Powiedział Rycerz, lecz Rzeźnik z Attre od razu wyprowadził cięcie z prawej, które natychmiast zostało odbite od tarczy przeciwnika, a nim się zorientował, ostrze Artoriana przecięło klatkę piersiową elfa, niszcząc świąteczną kamizelkę. Na jego szczęście rana nie była głęboka, niestety zbyt dużo uwagi jej poświęcił, bo po chwili Kaedweńczyk uderzył go z tarczy, i ku zaskoczeniu - było to niezwykle potężne, a Valentain poleciał kilka metrów w tył. Obserwatorzy tego pojedynku sami nie mogli uwierzyć w nadludzką siłę Rycerza. Co czyniła go takim? Też wpakowali w niego runy? To by było głupie. Jednak Val nie miał czasu się nad tym zastanawiać, podnosząc się z ziemi. Niestety w locie upuścił Loa'then...
-Weź broń.
Przemówił Artorian, zachowując honorowość w pojedynku. Elf długo nie zwlekał, tylko chwycił broń, wykonując serię szybkich cięć, od góry - blokowanych mieczem, oraz z ukosa - przysłanianych tarczą. Przeciwnik wiedział jak przewidzieć ruch, lecz w końcu Rzeźnik z Attre wykonał nieoczekiwany kołowrót, niczym huragan, tnąc Rycerza w tarczę, a potem w napierśnik, obalając go na ziemię. Niekorzystnie dla Rycerza, elf nie był taki honorowy, bo jeszcze nim udało mu się wstać, ten wyprowadził wielki odgórny zamach. L'Ehart w ostatniej chwili sięgnął po tarczę i z całej siły uderzył nią w Loa'then, przez co odrzuciło nawet samego Valentaina. Lekko oszołomiony nie zdążył się obronić przed atakiem w plecy... Czując ból i cieknącą krew z wielkiej szramy, padł na kolana...
-Jeśli się poddasz, nie będę ranił Cię bardziej. Twoje imię też nie zostanie zszargane.
Powiedział Rycerz, co wywołało u Rzeźnika z Attre potężny wybuch wewnętrznego wkurwu...
"Zajebać go!! Zajebać! Zabić kurwa!"
Krzyczał głos w głowie, a elf zacisnął zęby, całkowicie zatracając samoświadomość. Nie zważając na rany, wstał i ruszył biegiem na Artoriana, który spodziewając się ataku, przysłonił się tarczą. I gdy był już blisko, każdy spodziewał się, że wykona cięcie Loa'thenem, lecz nie... przerzucił go do drugiej dłoni, natomiast uderzył w tarczę przeciwnika... pięścią, z tak potężnej runicznej siły, że kawał metalu, którym Rycerz się bronił, został złamany, natomiast fala uderzeniowa przeszła na całe lewe ramie L'Eharta, co spowodowało, że po chwili usłyszeli jedno wielkie... chrupnięcie. A zaraz po nim wrzask cierpienia...
-Co...
Mruknął Gilgarn, na widok padającego na kolana Rycerza, przed Valentainem! Lecz dostrzegł też, że lewa ręka półelfa stała się bezwładna, jak jakiś worek mięsa. Oni tego jeszcze nie wiedzieli, ale uderzenie było tak niezwykle silne, że połamało kości w ramieniu na małe kawałki, po całej długości, od palców po bark. Już nigdy nie będzie ona sprawna, czy jakkolwiek użyteczna...
-Teraz to ja dam Ci tę szansę poddania się...
Powiedział elf, powoli się uspokajając. Żałował, ze nie widział wyrazu twarzy wojownika, który chwytał się za mięsistą rękę, lecz za każdym razem wycofując się z tego, z powodu zbyt dużego bólu.
-Zgadzam się!- Powiedział przez zęby, padając na ziemię, jakby miało to cokolwiek pomóc. -W dzielnicy nieludzi... w starym magazynie... jest tunel... prowadzi... do... kuchni w pałacu...
Powiedział wszystko co zaobserwował i co obiecał przekazać. Valestilowi było szkoda tak dobrego wojownika, który teraz stał się kaleką, zbędną Cesarstwu. Rozumiał jednak, że jego szalony brat nie miał innego wyjścia...
-Dziękujemy Ci. Opuść miasto, dla własnego bezpieczeństwa.
Doradził mu jednooki, po czym ruszył traktem do Rakverelin. Gilgarn przyglądał się temu niewiele mogąc powiedzieć, dlatego w ciszy podążył za Elfim Duchem. Tylko Valentain najdłużej pozostał na miejscu, aż też ruszył w drogę...
-Elfie...- Jęknął z bólu Artorian, który nie był w stanie nawet wstać. -...jesteś prawdziwym wojownikiem. To był zaszczyt...
Powiedział, co Valentain wysłuchał, po czym bez żadnej odpowiedzi także ruszył do Rakverelin, pozostawiając jęki bólu Rycerza za sobą, w ciemnościach Sękatych Wzgórz...
Offline
Strony: 1