Sesje RPG

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2022-05-01 15:07:05

Arcymistrz Gry
Administrator
Dołączył: 2018-10-26
Liczba postów: 582
LinuxChrome 100.0.4896.127

"Szaleństwo jest kwestią umowną" (Part V)

MG = Felix, Daniel La Rose, Luri Convail


Ślepo wpatrywał się w drzwi własnej celi, kiedy tuż za nimi dobiegały krzyki, gniewu i strachu. Nie rozumiał tego, ponieważ nawet jeśli byli to pacjenci, te odgłosy nie dotarłyby, aż tutaj. A jednak nie mógł być pewien, czy to nie wyobraźnia jego chorego umysłu. Lecz wtedy był już pewien, że coś dobija się do jego żelaznych drzwi, usilnie walcząc ze wszystkimi zamkami. Felix pozostaw niewzruszony, po prostu czekając, aż nagle do jego izolatki wparował zgarbiony doktor La Rose, który usilnie trzymał się za brzuch. Zaraz ten padł na kolana tuż przed nim, wyjmując z kieszeni scyzoryk, którym zaczął bez żadnego słowa rozcinać jego kaftan bezpieczeństwa. Felix przyglądał się temu, dostrzegając pojawiające się krwawe plamy na białym materiale, aż czując swobodę własnych rąk, tylko skupił się znów na Danielu, który cofnął się i przypadł plecami do ściany, ciężko oddychając. Wtedy dopiero dostrzegł ranę kłutą na jego brzuchu.
-Luria… ona… powstrzymaj ją…- Wydusił, ale błękitne oczy nie dawały mu odpowiedzi. -...ona uciekła i… dostała się do noża… zabija bezbronnych ludzi… dźgnęła mnie… kurwa…
Wydusił kaszląc krwią, ale niebiesko włosy tylko powoli wstał.
-Czemu ja…?
-Myślisz, że nie wiem… kim jesteś…?! Ceniu…? Zabijanie masz wpisane w krew… tylko Tobie da się zbliżyć…

Odparł, a to była odpowiedź bardziej, niż wiele tłumacząca. A więc to miał na myśli na ostatniej rozmowie. Luri faktycznie zapowiedziała zemstę. Ale nie sądził, że mogło to być tak, jak to przedstawił.
-To nieprawda…
Dodał tylko i wyminął Daniela, wychodząc na korytarz, ostatni raz rzucając spojrzeniem na blednącego psychiatrę, nim nie pchnął żelaznych drzwi, które zamknęły go z trzaskiem w wilgotnej celi…


Mrok nocy spowił korytarze zakładu dla psychicznie chorych im. Tibobina, a on poruszał się bezszelestnie, spoglądając na plamy krwi na ścianach, które niekiedy przybierały kształt odbicia dłoni lub smugi, która rozchodziła się kawałek. To była groteskowa zapowiedź dla widoku ciał pielęgniarek i pracowników szpitala, którzy leżeli na ziemi. Każdy z ranami kłutymi. Znał je dobrze. Sam zadawał podobne. Lecz te wydawały się cechować niebotycznymi sadyzmem…
Kolejny krzyk, tym razem strachu i bólu, nakazał mu przyspieszyć krok, aż dotarł do izby przyjęć, gdzie recepcjonistka zaparła się ręką o blat, zaraz zsuwając się na kafelki, plamiąc ją czerwienią. Wtedy też dostrzegł Luri, która cała w krwi swych ofiar i nożem w dłoni, odwróciła się do niego.
-Felixie…
-Luri… dlaczego…?

Zapytał spokojnie, lecz nie był głupcem, aby nie mieć jej pod czujną kontrolą. Dokonując takiej zbrodni, była nieobliczalna. A ta jednak zaczęła stawiać kroki w jego stronę. On sam ukradkiem wysunął z rękawa scyzoryk La Rose.
-Nie mogłam znieść tego jak Cię traktowali, więc… zabiłam ich. Dla nas.
Uśmiechnęła się, jakby przekazywała mu dobrą nowinę. Dla nich? Jakich ich?
-Jak… tylu ludzi…
-Nikt nie miał broni, a ja…-
Machnęła nożem w powietrzu, zaraz skubiąc palcami jego czóbek. -Poza tym wystarczył element zaskoczenia, a potem… strachu. Hihi. Jesteś ze mnie dumny? Bo tak Cię kocham?
Spytała, a on otworzył szerzej źrenice. Wiedział już, że była nienormalna, ale przez myśl mu nie przeszło, że on będzie powodem tego okrucieństwa. I to w taki sposob.
-Jak możesz mnie kochać…?
Spytał, a ta znalazła się tuż przy nim, aby zaraz przyłożyć palce do jego maski, przejeżdżając nimi w dół, pozostawiając krwawe smugi na perlistej porcelanie.
-Bo jesteś piękny.
I znów ta odpowiedź, tak samo ponura i smutną. Ostatnia, którą chciałby usłyszeć.
-Luri…- Starał się nie zerkać na jej nóż, a patrzeć w jej oczy, które darzyły go absurdalną fascynacją. -...dziękuję Ci… ale musisz uciekać…-Wtedy usłyszeli uderzenia o zamknięte na klucz drzwi wejściowe do zakładu. W samą porę. -...jeśli nas złapią tu razem, rozdzielą nas… ja… odnajdę Cię…
Obiecał, choć czuł jak był bliski drżenia w głosie. Lecz Convail spojrzała na niego że zmartwieniem, ale kiwnęła głową.
-Błagam, jak najszybciej, więcej już nie zniosę…
Wyszeptała, chwytając go za rękę, aby zaraz też puścić i ruszyć biegiem wzdłuż korytarza. Wtedy w końcu Felix upadł na kolana, czując miękkość nóg. Za chwilę milicja wyważyla drzwi, a ci którzy na pierwszy widok kaźni nie dostali odruchów wymiotnych, ruszyli biegiem, aby obezwładnić niebieskowlosego, uznając go za pierwszego podejrzanego.
Tak. Tak wygląda mój czyściec.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum