Nie jesteś zalogowany na forum.
MG = Salvador de Rune, Constantin de Vez
Powitanie Salvadora, Constantin ewidentnie zbił złowrogim spojrzeniem, jakby ta przyjemność nie była odwzajemniona, ale może to nie o samego de Rune chodziło, a poirytowanie Psychiatry, gdyż był zwyczajnie osobą punktualną, z masą spraw na głowie, a bagatelizacja była mu nie na rękę.
Zerknął jednak na Beatrycze, która miała trochę taktu w sobie.
-Dobrze, więc chodźmy. Zakon Łowców zawsze mógł liczyć na wpływowych znajomych, a teraz, nie powinno być inaczej.
Wyjaśnił i poprowadził ich do wieży po drugim krańcu mostku, dosyć potężnej, a jak się miało okazać, w środku była zakwaterowana w coś na rodzaj okrągłej komnaty. W środku zaś, były już dwie osoby. Obie to były kobiety, choć tak od siebie różne, jak dwie odmiany kwiatów. Wpierw zbliżyła się ta, której włosy były popielate, a tęczówki, zdawały zapadać w czerwoną barwę. Była tak piękna, że Salvador z wrażenia zdjął cylinder i przyłożył go do piersi.
-Beatrycze, Salvadorze, to księżniczka Daisy z rodu Allanorskiego. Kuzynka królowej Marie i ostatnia z rodziny królewskiej.
Przedstawił ją Constantin, a ta wtedy ukłoniła przed nimi głowę.
-To zaszczyt poznać nowych Łowców.
Powiedziała z uśmiechem, a wtedy Salvador stanął między nią, a Saville, chwytając księżniczkę za dłoń.
-Dla mnie to też zaszczyt, Pani…
Powiedział, całując jej dłoń, a ta lekko zaskoczona, patrzyła na niego dłużej, aż Constantin go odciągnął do tyłu, na co Daisy zareagowała z chichotem rozbawienia. I wtedy, podeszła druga, rudowłosa i zielonooka, podobna do Lisy, ale starsza…
-A to, Annabell Lethis.
Dodał Psychiatra.
-Miło Was poznać, Beatrycze, Salvadorze. Podobno moja siostra jest w Waszych szeregach, liczę że… nie sprawia kłopotów…
Offline
Podążyła za Constantinem, by zaraz rzucić okiem po okrągłej sali. Trzeba przyznać, że to wnętrze było ładne, jednak zaraz jej uwagę przykuły dwie kobiety. Jedna miała niezwykły wygląd już sama w sobie, druga zaś mimowolnie skojarzyła jej się z panienką Lethis.
Krwawooka pierwsza przyszła się przywitać. Saville również odpowiedziała jej skłonieniem się, ale nieco niżej.
— I dla mnie, pani — odparła miłym tonem, zanim jeszcze Salvador wyskoczył ze swoją szarmancją. Zerknęła na niego badawczo, lecz nie próbowała się wtrącać. Właściwie zaraz zrobił to za nią de Vez, a słysząc chichot uznała, że nie ma potrzeby tłumaczyć czegokolwiek. To też trochę dodało sympatii dla osoby księżnej, wydawała się sympatyczna.
Uwaga Beatrycze przeniosła się na drugą kobietę, co do której oceny nie pomyliła się jednak. A więc to jest ta Anabell, która...
— Również się cieszę z tego spotkania. Nie musisz się martwić o Lisę, dobrze się odnalazła — rozwiała jej wątpliwości i przeniosła wzrok na księżniczkę. — Jeśli masz jakieś pytania, pani, chętnie na nie odpowiem.
W głowie jednak zawitało jej coś jeszcze. Nudząca się analityczna część umysłu Beatrycze postanowiła zauważyć, że ludzie nie mają czerwonych oczu. To był powszechnie znany fakt, ale zobaczyć je osobiście to zawsze co innego.
Offline
MG = Salvador de Rune, Constantin de Vez, Księżna Daisy, Annabell Lethis
Pierwsze powitania mieli za sobą, to dobrze. Zaś Beatrycze nie poruszyła kwestii oczów księżniczki, zaś jej odpowiedź dla Rudowłosej, była wystarczająca. Jej mina, mówiła wyraźnie, że jest zaniepokojona, jakby pytała co się dzieje z jej córką.
-To dobrze. Przyznam szczerze, że nie informowała mnie o… dołączeniu. Wieść o tym, że przeżyła i sobie radzi, jest pocieszająca.
Uśmiechnęła się, a za moment uwaga przeniosła się na Daisy, do której dotarły słowa Mistrzyni Łowców. Ta lekko się zmieszała tym, co akurat dostrzegł Salvador, ale nie skomentował.
-Nie… znaczy… raczej nie mam pytań, Beatrycze. Chciałam Cię po prostu poznać, a nie było innej metody. Niestety, nie wolno mi opuszczać pałacu…
Wyjaśniła, a zaraz wysunął się de Rune.
-Przepraszam, Pani… dlaczego nie…?
-Ponieważ jestem kojarzona z moją wstrętną kuzynką, powszechnie znaną "Kanibalką". Nie jest mi to na rękę, lecz obawiam się o własne życie.
Odpowiedziała, zaś wtedy Constantin zaczął przecierać dłonie, lekko zataczając koło, aby spróbować zebrać słowa.
-Tak się składa, że sześćdziesiąt procent asortymentu, który trafił do Zakonu, było opłacone z majątku rodzinnego księżnej Daisy…
Starał się tłumaczyć, więc zainterweniowała Annabell, wychwytując to:
-Księżniczka Daisy jest sprzymierzeńcem Zakonu, w przeciwieństwie do…
-Do Marie.- Odezwała się w końcu popielata. -To żadna tajemnica, zwłaszcza dla Łowców, o tym kim była nasza Królowa. Ja zaś, wierzę w Zakon, nie Bractwo. Dlatego Was wspieram. Wiedz, Beatrycze, że niedługo będą obrady na temat zakończenia bezkrólewia. Pomimo mojego statusu, są komplikacje związane z dalszymi losami Allanoru. Zdanie zaś Mistrzyni Zakonu, może być… brane pod uwagę. Liczę, więc, Beatrycze… że będziemy wspierać się wzajemnie.
Powiedziała spokojnie i lekko nieśmiało, co było spowodowane pewnie brakiem doświadczenia w pozyskiwaniu sojuszników. Wszyscy spojrzeli jednak na Saville, poza Salvadorem, który założył ręce na piersi. Jego poglądy były jasne, ale nierzeczywiste, więc milczał.
Offline
Dopiero teraz przez głowę przeszło jej, co by powiedziała, gdyby Lisa nie przeżyła przemiany. Kolejna czarna wieść, kolejny pogrzeb, tylko tego by im było trzeba, jeszcze w takim towarzystwie, choć te dobrze sobie zdawały sprawę z sytuacji. Ale abstrahując od tych scenariuszy...
Księżna była zaskoczona jej pytaniem, a to zaciekawiło Beatrycze. Poznać. Tak po prostu? Po to tylko ściągała ją do pałacu? Cóż, była księżną, mogła sobie, ale...
— Rozumiem — odparła wciąż z lekkim uśmiechem, bo nawet gdyby była to prawda, to cóż, znajomość też jest dobra.
Zerknęła na Salvadora i znów na nią, poważniejąc nieco. To tłumaczenie brzmiało sensownie i to właśnie było w nim najgorsze. Rozzłoszczeni ludzie potrafią być nieprzewidywalni, a jeśli dodać do tego oszołomów i fanatyków, robi się bardzo niebezpiecznie.
— Przykro mi to mówić, ale masz pani słuszność — rzuciła tylko, by za chwilę przenieść uwagę na Constantina.
A potem Anabell dorzuciła swoją cegiełkę. Ostatecznie jej spojrzenie znów wylądowało na księżnej, która dała znacznie bardziej klarowne wyjaśnienia. A więc o to się rozchodziło. Przysługa za przysługę. Nie chciała zbytnio rozwodzić się nad jej pierwotną pobudką, by przypadkiem wniosek nie odbił się w jej oczach, ale zdecydowanie rozumiała, w czym rzecz.
— Zjawię się na obradach, jeśli tylko nie zatrzyma mnie cudza broń — odparła lekko, jakby wcale nie robiła aluzji do własnego życia. — Ciekawi mnie jednak, co osobiście myślisz, pani, o tych... komplikacjach?
Saville nie przejmowała się spoczywającym na niej wzrokiem pozostałej dwójki. Ani też utkwionym gdzie indziej spojrzeniem Salvadora, dobrze znała jego zdanie na ten temat. Trochę gorzej z Constantinem, wcale w przypadku Anabell, lecz nie to miało teraz znaczenie. Chciała wiedzieć, jak bardzo księżna skłonna jest do ugód.
Offline
MG = Salvador de Rune, Constantin de Vez, Księżna Daisy, Annabell Lethis
Odpowiedź Beatrycze może brzmiała… okrutnie, ale zdawała się być nadto bliska ich rzeczywistości, w której się znaleźli, choć jej uczestnictwo cieszyło. Jednak bardzo szybko Mistrzyni Zakonu dopytałą co mieli na myśli, mówiąc o komplikacjach, więc reszta pozostawiła wszystko na głowie Daisy, która splotła dłonie i zbliżyła się o kilka kroków.
-Jak zauważyłaś, z pałacu zostały usunięte jednostki Kościelne. Niestety, Królowa Marie zbyt wiele powierzyła tej instytucji, która stała się zbyt wpływowa w swej ideologii szerzenia wiary. Moje działania, natomiast, nie są z nimi zgodne, co tworzy mi wrogów na tle religijnym. Ludzie jednak, potrzebują jednolitej władzy, która nie będzie się bała całe życie, wychylić poza własne złote mury, ignorując mieszkańców i pozostawiając ich na łaske... fanatyków.
Zaczęła wyjaśniać, ale Salvador parsknął krótkim śmiechem.
-Pani, śmiem zaznaczyć, że mało kogo wrogiem nie jest Kościół.
Skomentował, a ta przeniosła na niego czerwone ślepia, lekko zagubione, ale te powróciły na swój tor, choć rozbiegane jak sarnie oczy.
-No tak… lecz poza tym, przez działania korony, lud przestaje w nią wierzyć. Powstają nowe ideologie, a jako że nie jestem bezpośrednią dziedziczką Marie, moja pozycja jest podważana przez innych polityków. I tylko dlatego, bezkrólewie trwa tak długo.
Dokończyła, a de Rune westchnął i zbliżył się.
-Pani, moje zdanie nic nie znaczy, ale wydajesz się być dobrą osobą, musisz pokazać się ludziom, aby i oni przestali mieć swoje przesądy…
Tłumaczył, kiedy Constantin wydawał się rwać włosy z głowy.
-Salvadorze, ucisz się już, bo uwłaczasz…
-Nie, Constantinie.- Przerwała mu księżniczka. -To co mówi Salvador, jest miłe i wcale nie głupie. Ale co ja mogę zrobić, siedząc w tym pałacu…? Ale… to nie Wasze zmartwienie.
Dodała, aby zaraz odejść na kilka kroków, zaś Salvador mógł przysiąść, że przemawiał przez nią jakiś smutek. W sumie, do dnia dzisiejszego, nie wiedział nawet o jej istnieniu, więc domyślał się, pewnie Beatrycze także, że ta rola pretendentki do tronu, w tak trudnych okolicznościach jakim jest koniec świata, mogła na nią spaść jak grom z jasnego nieba.
W końcu panna Lethis podeszła do Saville.
-Arystokracja stoi po stronie Zakonu, Mistrzyni. Możecie liczyć na pomoc, niezależnie od poglądów instytutu.
Offline
Obserwowała spokojnie reakcję Daisy, spodziewając się, że zwróci uwagę na brak jednoznacznego przytaknięcia z jej strony. Tak się jednak nie stało, co cieszyło Beatrycze. Musiała przyznać, że to zdanie miało sens, dawanie zbytniej swobody jakimkolwiek fanatykom nie mogło skończyć się dobrze.
— Nie mogę się z tym nie zgodzić... — odparła i zerknęła na Salvadora. To też była słuszna uwaga, na co wzrok księżnej zdawał się spłoszyć. A jednak dalej mówiła z sensem, więc powodem nie był brak poglądów, a raczej doświadczenia.
Wzrok Łowczyni ponownie zboczył na inne osoby, nim Daisy odwołała Constantina. Była wyraźnie zatroskana całą sytuacją, która być może trochę ją przerastała. Zresztą, co się dziwić, władza to ogromna odpowiedzialność sama w sobie, a kiedy jeszcze dostajesz kraj w rozsypce, tuż przed zbliżającą się wojną, a twoje nazwisko wielu spaliłoby na stosie, nic nie chce się kleić. Przez to też Saville zastanawiała się, czy jej pretendowanie do tronu ma w ogóle sens.
Jej wzrok spoczął na Anabell.
— Cieszy mnie to. W obecnej sytuacji każda pomoc się przyda. — Skierowała kilka kroków w stronę księżnej. — Jeśli mogę coś zaproponować, pani... Skoro ludzie chcą wprowadzać w życie swoje pomysły, to może warto im pokazać, że ich zdanie faktycznie jest ważne. Ostatecznie to właśnie oni tworzą Allanor. Rozważ, pani, czego potrzebują, nie musisz do tego wychodzić z pałacu. Ale niech zobaczą, że władca to nie kolejne imię w kronice, lecz osoba, do której mogą się zwrócić, gdy coś jest nie tak.
Miała nadzieję, że księżna nie odbierze tego jako pouczenie czy coś w tym stylu. Starała się tak nie brzmieć, ale niektóre rzeczy trudno ująć w słowa i nie wyjść na obeznanego.
Offline
MG = Salvador de Rune, Constantin de Vez, Księżna Daisy, Annabell Lethis
Beatrycze znowu skierowała słowa w kierunku Księżnej, gdy ta była już odwrócona plecami i pochłonięta własnymi myślami, ale już pierwsze zdania wybudziły ją z tego stanu, dlatego odwróciła się w ich stronę, słuchając uważnie porady Saville. Wtedy znów to na niej skupiła się uwaga, na jej reakcji, gdyż ludzie nie zwykli “pouczać” osób o ważniejszym od nich statusie. Ale Daisy nie miała nic przeciwko wszelkiemu doradztwu, dlatego uśmiechnęła się do niej w odpowiedzi.
-Rozumiem. Brałam to pod uwagę, lecz dobrze słyszeć, że ktoś podziela taki sposób myślenia. Choć problemem może być prawdziwe zrozumienie ich potrzeb…
Powiedziała spokojnie, a wtedy Salvadorowi zapaliła się lampka w głowie. Chyba wpadł na pewien pomysł związany z tą kwestią, lecz… nie, nie teraz. Musi to zostawić na potem.
-Wasza wysokość…- Zaczął de Rune, rozkłądając ręce. -Myślę, że mam pewne… rozwiązanie, ale to może później. Jeśli, oczywiście… moje uwagi to nie problem.
Dokończył, zaś Daisy zerknęła na niego z zaintrygowaniem i chyba jakąś nutą nadziei.
-Nie… znaczy, nie, to nie jest żaden problem. Oczywiście, Salvadorze, wysłucham Cię, gdy będzie odpowiedni moment.
-Dziękuję.
Uśmiechnął się szelmowsko, co wyłapała, z lekkim uniesieniem brwi, ale nie zareagowała nijak bardziej, chyba lekko pogubiona w jego mimice, jakby zwiastowała coś więcej, niż mogłaby sądzić. Wtedy też Annabell popatrzyła na nich i w końcu zawiesiła wzrok na Daisy.
-Pani, musimy już iść na zebranie.- Następnie spojrzała na Łowców. -Miło było Was poznać.
Dodała, a zaraz podeszła Księżna.
-W takim razie, jeszcze się spotkamy. Dziękuję za tę rozmowę.
Skinęła głową, a Constantin i Salvador natychmiast się ukłonili. Za moment, Popielata i Rudowłosa wyszły z wieży, zaś de Rune jeszcze posłał jej teatralnego całusa, którego już nie mogła widzieć. Przywódca Oxygenu wziął głębszy wdech i zwrócił się do Mistrzyni.
-Poszło lepiej, niż zakładałem. I tak to wygląda. Jedyna możliwość uspokojenia polityki Allanoru, zarazem sojusznik i sponsor Zakonu, w tej jednej osobie.- Zaczął znów zataczać koło, zakładając ręce do tyłu. -Jest niedoświadczona, ale z pewnością to przeciwieństwo swojej kuzynki. Obywatele mogą psioczyć, ale nie wyobrażają sobie na tronie kogokolwiek, kto nie miałby w sobie krwi rodu Allanorskiego.
-Brzmi interesująco, choć chyba tradycja kazirodztwa upada. Wielka szkoda. Księżniczka ma już obiecanego księcia…?
Zapytał Salvador z uśmiechem, a de Vez tylko pokręcił głową ze zrezygnowaniem, kierując w końcu wzrok na Saville.
-Także, więc… rozumiem, że Azazel się dalej nie odezwał. O tych demonach też nic nie słychać, co jest dziwne. Realnym zagrożeniem pozostaje Bractwo Cieni, które pewnie znów chciałoby uzyskać kontrole nad tronem. Zakon czyni jakieś postępy…?
Offline
Wewnętrznie odetchnęła z ulgą, słysząc odpowiedź księżnej. Lekki skinęła głową, przyznając jej rację co do ostatnich słów, bo to faktycznie mógł być duży problem. Zwłaszcza, że ludzie lubią krzyczeć o zupełnie nieistotne rzeczy, a przeprowadzenie selekcji może nie przypaść im do gustu. Wszystko miało wady i zalety.
Jej uwaga przeniosła się na Salwadora. Była szczerze ciekawa, co też wymyślił, ale nie było teraz okazji, by o to zapytać. Zaraz też panie musiały ich zostawić. Beatrycze ukłoniła się również i uśmiechnęła do Anabell, by zaraz westchnąć cicho, kiedy obydwie znalazły się za drzwiami, zostawiając ich we trójkę.
— Mam nadzieję, że masz rację... — Odwróciła się do Constantina, aczkolwiek wyjaśnienie wątpliwości nie było potrzebne. Sam to zaznaczył. — Siła przyzwyczajeń, ale to dobrze, poczują się pewniej... Salv... — Zerknęła na moment na de Rune, zaraz wracając do doktora. — Szkolimy ludzi, odświeżamy asortyment... Azazel faktycznie milczy, ale jeśli chodzi o pozostałych, to muszą zebrać siły, nawet jeśli sami w sobie są potężni. Tak samo było z Enepsignos. Co do Bractwa, mamy plan, jak ich unieszkodliwić. — Umilkła na moment. — Ja sama wracam do poszukiwań artefaktów, nie mogą wpaść w ręce Cieni.
Offline
MG = Salvador de Rune, Constantin de Vez
Saville złożyła szybkie sprawozdanie z obecnego stanu rzeczy, które Constantin uważnie wysłuchiwał, lekko unosząc brwi na mowie o planie.
-Beatrycze chciała tym sposobem powiedzieć, że musisz wytropić dla nas ważniejszych członków Bractwa, najlepiej tych weteranów sprzed ich zmiany poglądowej.
Wyjaśnił, na co de Vez przeczesał brodę, zaraz poprawiając okulary.
-W porządku, dalej róbcie swoje, ja znajde informatorów. A teraz wybaczcie, parlament się zbiera…
Wyminął ich, kierując się do wyjścia, ale Salvador szybko za nim zawołał:
-Czemu wspierasz Księżną Daisy…?
Zapytał, a to zatrzymało Constantina.
-Zawsze byłem rojalistą, pomimo mego urazu do władzy Marie. Poza tym, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a Daisy obejmie tron, ja obejmę stanowisko premiera. Oxygen stanie się oficjalnym stowarzyszeniem osobistości korony.
Odpowiedział całkiem szczerze i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Salvador jeszcze chwilę milczał, aż założył swój cylinder na głowę, z lekkim grymasem na twarzy.
-Ktoś mi przypomni, kiedy z psychiatry stał się politykiem…?
Zapytał retorycznie i zerknął na Beatrycze. Mogli już wracać do Parri La Noise...
****
ROZDZIAŁ IV: CHŁOPCY SPOD CIEMNEJ GWIAZDY
W gęstwinie lasów, poruszała się powoli istota, od której biła jasna aura, jakby była świetlikiem, uwięzionym w pustym pniu starego drzewa, pośrodku nocy. Jej włosy, zapadające w ciemny blond, luźno opadały na jej ramiona, nad którym górowały perliście białe skrzydła, złożone do siebie. Kobieca postać podpierała się halabardą, jakby już długo wędrowała, a jej wzrok zdawał się pozostawać znużony. Lecz wtedy, coś ją zatrzymało w miejscu, każąc spojrzeć w konkretny punkt, gdzie pomiędzy drzewami, stała sylwetka mężczyzny, w białych długich włosach, o skrzydłach zupełnie jej przeciwnych, hebanowych. Jego skóra wydawała się szara, kiedy jej była wciąż zdrowo wyglądająca. Obdarzyła go błękitnymi oczami, łącząc wzrok z krwistym spojrzeniem osobnika. Nie umiała wymówić nawet słowa…
-Choć wiesz, że las jest nieskończony, wciąż go przemierzasz, szukając z niego wyjścia… droga, Onoskelis…
Wymówił Upadły Anioł, w kierunku Anielicy, uzupełniając to delikatnym uśmieszkiem, lecz nim się obejrzał, istota jasności zmarszczyła brwi i machnęła białymi skrzydłami, wzbijając się w niebo i szybko znikając mu z oczu.
-Co…
Zdążył tylko wymówić, nim coś uderzyło w jego plecy z taką siłą, że poleciał do przodu, przebijając się własnym ciałem przez kilka grubych dębów. Upadł na ziemię, lecz nie miał nawet sekundy wytchnienia, czując kopnięcie w brzuch, który wyrzucił go teraz w innym kierunku. Zatrzymało go dopiero trzecie drzewo, lecz szybko dostrzegł błysk złotej halabardy, którą złapał, w ostatniej chwili, nim ta zatopiła się w jego piersi. Anielica, będąca od niego oddalona długością broni, wciąż napierała na niego, a Upadłego zmuszało to do jeszcze większego wysiłku.
-Tysiące lat…- Wyszeptała, choć jej głos rozbrzmiał w jego głowie, jakby odbijał się od ścian. -...dlaczego dopiero teraz przybyłeś, Azazelu?!
Spytała w gniewie, a Demon uśmiechnął się niemrawo.
-Bo tęskniłem…
Te słowa szybko oderwały od niego halabardę, tylko po to, aby Anielica zamachnęła skrzydłami, wykonując obrót wokół własnej osi, przywalając Azazela w głowę, trzonem swojej broni, a to zbiło go znów na ziemię. Onoskelis wylądowała na nim, obracając go na plecy i dogniatając gardło swoją własną dłonią, która tylko pozornie wyglądała na drobną.
-Tkwiłam tu, uwięziona, tak długo, a Ty nie przybyłeś… myślałam, że… mnie porzuciłeś… gnido…!
-Nie…!- Wydusił. -Nie mogłem przybyć… ale teraz… jestem zdrajcą…
Dodał, a zaskoczona Anielica puściła jego gardło, choć z niego nie zeszła, leżąc na nim. Tworzyło to niesamowity kontrast, bieli i czerni, jasności i mroku.
-Zdradziłeś Potępionych…?
-Tak… ponieważ… Gabriel powrócił… i potrzebujemy Twojej pomocy…
Wytłumaczył z trudem, cały obolały, a mina Onoskelis jasno mówiła, że była tym zaskoczona, zaś on, musi powiedzieć jej teraz wiele więcej...
*****
Dzielnica Przemysłowa - Stolica
MG = Salvador de Rune
Minęło trochę czasu od wizyty w pałacu, co pozwoliło Beatrycze zagłębić się w stare notatki Zakonu i odkryć lokalizację pozostałych Kosturów Tworzycieli. Niestety, ich położenie było bardzo odległe, na co nie mogli teraz tracić czasu i środków, zaś obecny w posiadaniu artefakt, musiał wystarczyć, zwłaszcza że znów zaczęli zbierać się kolejni chętni rekruci. W podobnym położeniu znalazło się Bractwo Cieni, więc chwilowo, gra dla obu stron, toczyła się w jednych murach. Informatorzy Oxygenu poczynili działania, mające wyłapać najważniejsze w hierarchii Cienie, a wedle tych danych, była ich trójka. Mimo to, na stan obecny, pozyskali tożsamość wyłącznie jednej z nich. Arcadia La Touche, przywódczyni organizacji przestępczej, sprawująca kontrolę nad podziemiami Stolicy, za sprawą działań swych brutalnych ludzi. Tego wyzwania, postanowił podjąć się Salvador, który wpadł na genialny plan. Z tego powodu, razem z Beatrycze, udali się do Dzielnicy Przemysłowej, zbadać teren…
-Ah, naszło Cię na wspominki? To tutaj się poznaliśmy. Trochę się nabiegaliśmy.- Nadmienił nagle de Rune, gdy oparł się o komin fabryki, na dachu której przebywali, a skąd był dobry punkt widokowy. -"Kojoty", tak nazywa się gang, którym szefuje panna La Touche. Szczerze, słyszałem o niej już dużo wcześniej. Nieustępliwa i hardo szarpie smycz swych pracowników. Ale zabicie jej samej, czy nawet pojmanie, nic nam nie da.- Włożył papieros do ust i odpalił. -"Kojoty" kontrolują całe miasto. Przysługą dla obywateli, jak i dla Zakonu, byłoby osłabienie jej wpływów.
Zaproponował, zerkając na ulicę, gdzie spodziewali się dostrzec jakiś ruch. Już zbierały się szemrane typy. Lepiej wpierw poznać wroga.
Offline
Poszukiwania kolejnych Kosturów spełzły na niczym, lecz nie przejmowała się tym zbytnio. Bractwo miało identyczny problem i to się liczyło najbardziej. Już widziała ich wkurzone miny, o ile jeszcze do tego nie doszli.
Tymczasem jednak należało zająć się likwidacją zagrożenia ze strony wpływowych osobników. Jeden był lepszy niż nic, a może jego zniknięcie przykuje uwagę pozostałych, może dzięki niespodziewanemu incydentowi zrobią się mniej ostrożni. Mogła się spodziewać, że Salvador zgłosi się na ochotnika, ostatnio często to robił, ale to właśnie zaangażowanie coraz bardziej w nim ceniła. Nawet jeśli chciał tylko udowodnić, że nie był zła inwestycją. W zasadzie Beatrycze dawno przestała go za takową uważać.
— Kolejny dowód na to, że bieganie jest zdrowe — wymruczała z szelmowskim uśmiechem, lokując się obok niego tak, by komin krył ją od tyłu. Zerknęła na Salvadora, by zaraz znów przenieść wzrok na uliczkę w dole. — Po twoim tonie zgaduję, że masz już pomysł, jak to zrobić? — rzuciła, samej też się zastanawiając. Gang jest rozległy, a jego wierność Bractwu może stanowić problem. Ostatecznie, nawet jeśli słuchają La Touche, to da się ją zastąpić i niekoniecznie zrobi im to różnicę, póki będą zarabiać.
Offline
MG = Salvador de Rune
Na jej odpowiedź, wypuścił dym z ust i zaśmiał się krótko, bo trafiła w dobre sedno.
-Oczywiście. Zdrowe dla kondycji. Efekt uboczny, potępienie. Polecam każdemu.
Odpowiedział, więżąc wzrok na punkcie, gdzie miało najpewniej dojść do spotkania z ich szefową, skoro się tam zebrali jak szczury na otwarcie kanałów. W międzyczasie, wyłapał jej pytanie, które doprawił o uśmiech, nim skończyła mówić, już wiedząc co ma na myśli.
Zdjął z głowy cylinder, coby na wystawał poza komin. Jego magia tkwiła w tym, że był składany i można była go schować pod płaszcz. Przemyślane.
-Można tak powiedzieć. Jeśli nie zmniejszymy wpływów gangu, to jedna zaraza nastąpi za drugą. Zakon jest zbyt mało liczny i… no to po prostu nie jego pole walki.- Zaciągnął się papierosem. -Z ulicznikami jest to tak, że trzeba się z nimi bić na tych samych zasadach. Mam więc rozwiązanie. Na "Kojoty", zapolować powinni "Myśliwi"...- Spojrzał na nią, ale wyraźnie nie żartował. -Trzeba więc znaleźć najsilniejszego typa w okolicy, zbić go po pysku i z szacunkiem miejscowych założyć nowy gang. Zawsze chciałem być szefem gangu.- Wyszczerzył zęby i znów zapalił. -Nawet mam już strategie. Ale wpierw, oczekujmy naszej drogiej La Touche…
Offline
Beatrycze dmuchnęła lekko, odganiając dym sprzed twarzy. Z jej ust również wydobył się cichy śmiech. Potępienie. Chyba powinna się tym przejmować, prawda? Natomiast stan formalny jej własnej duszy akurat najmniej ją obchodził, wręcz bawił. Kolejne zagrożenie, z którego dla odmiany mogli nic sobie nie robić.
Zerknęła kątem oka na składany cylinder. Praktyczna rzecz, chociaż chyba wolała kaptur. Był mimo wszystko wygodniejszy i nie mógł się zgubić.
— "Myśliwi"? — Uniosła brew, patrząc na niego. O takiej grupce chyba nie słyszała tym bardziej, ale poważna mina Salvadora była dostatecznie wymowna. — Gang uliczny na usługach zakonu — powtórzyła dla pewności, splatając ręce na piersi. — Cóż... Tego się nie spodziewają. — Zerknęła na ulicę. — Widzę, że znasz się na rzeczy, to prawie niepokojące — wymruczała z uśmiechem, by znowu podnieść wzrok na de Rune. — Co ty właściwie robiłeś wcześniej? — spytała w końcu, darując sobie podchody, bo ta kwestia zwyczajnie zaczęła ją intrygować. Salvador był chyba jedynym z jej towarzyszy, o którym nie wiedziała prawie nic.
Offline
MG = Salvador de Rune, Arcadia La Touche
Zaskoczenie Mistrzyni wcale nie zdziwiło Salvadora, a fakt, że nie zaprzeczyła, potwierdzało, że plan wcale taki głupi nie był. Choć… nawet jakby to znegowała, to i tak by to zrobił. De Rune nie widział zwyczajnie innego sposobu na osiągnięcie sukcesu na tym podłożu.
-Bowiem kluczem do zwycięstwa, jest element zaskoczenia, moja droga.- Zapalił znów. -Niepokojące…? Bardziej niepokojące, niż moja przynależność do Bractwa Cieni…?
Zapytał półżartem, choć jej mimika nie wyrażała poważnej trwogi o to, co mu w głowie siedzi. Jednakowoż, jej pytanie, na moment utkwiło na niej zielone oczy Salvadora. W sumie, faktycznie, nie znali się zbytnio. Coś tylko słyszał o tym, że Beatrycze była wcześniej Skrybą, ale to tyle. On o sobie nigdy nie wspominał. Więc badamy teren, hmm?
-Piłem szampana i siedziałem w pięknych rezydencjach z gromadką kobiet.- Zaśmiał się cicho i dopalił papierosa do końca, aby zaraz go przygasić o dachówkę i znów oprzeć się o komin, wzrok zawieszając na pochmurnym nieboskłonie. -Różne rzeczy się robiło. Byłem bokserem. Nie takim zawodowym, ponieważ wszystkie moje walki były… nielegalne, ale byłem najlepszy. Oczywiście znalazł się jeden, czy tam dwóch, co mnie położyło… ale szło na tym zarabiać. Potem zaczęli płacić nie za wygrywanie, a podkładanie się. Mi to nie pasowało, więc przestali mnie chętnie widzieć na ringu. Trochę piłem… trochę dużo piłem, czasem grywałem w karty… raz zrobiłem nawet napad na bank, wedle tradycji ojca i syna. Posiedziałem w areszcie kilka miesięcy, aż mnie wyciągnął jeden gość. Nic za darmo. Miałem mu ogarniać… brudną robotę. Rozumiesz. Potem się okazało, że gość jest Cieniem.- Tłumaczył, po czym podniósł lewą rękę do przodu i wysunął ukryte ostrze z karwasza pod rękawem. -A tak, powoli sam się w to wkręciłem. Bractwo umie obiecywać duże pieniądze i prestiż. A potem się okazało, jakie to świry. Resztę znasz.
Wsunął ostrze z powrotem, zaś jego uwagę odwrócił dźwięk automobilu, który podjechał do wcześniej obserwowanej uliczki. Z pojazdu wysiadła kobieta, z kruczoczarnymi włosami, spiętymi w kok, kurtce skórzanej, a twarz zakrywała czarnozłotą chustą, na wysokość nosa. Widok był dobry, więc Salvador dostrzegł wyhaftowany symbol pentagramu na materiale, oraz symbol potępienia na jej lewej dłoni.
-Skoro tak odważnie się nosi, to pozycja Bractwa faktycznie jest już mocna.
Mruknął de Rune.
-Wszystko załatwione…?
Spytała jednego ze swoich ludzi.
-Szefowo, bo mieliśmy problem… te dzieciaki co pracowały za darmo, nie…? Jeden kontener na nie spadł w fabryce i one…
Próbował wyjaśniać osiłek, a Arcadia rozświetliła swój symbol, aby pochwycić nadziak przy pasie i uderzyć laską w twarz gangstera, co odrzuciło go w tył.
-Po to mnie wzywałeś?!
Offline
Nie zanegowała, nawet jeśli plan brzmiał dziwnie. Doświadczenie już kiedyś nauczyło ją, że najdziwniejsze rozwiązania lubią być zaskakująco prawdziwe i praktyczne. Zresztą sama widziała w tym pewien potencjach, choć też ryzyko. Ale bez ryzyka nie było mowy o wygranej.
— Po Cieniach przynajmniej wiem, czego się spodziewać — padło w odpowiedzi.
Zaraz też przeszli do tematu jego przeszłości. Na pierwsze słowa Salvadora Saville uśmiechnęła się pod nosem.
— Nieźle się zaczyna...
Umilkła i spoważniała nieco, kiedy przeszedł do właściwej historii. Spodziewała się jakiegoś kryminału, ale chyba nie boksera. To brzmiało jakoś tak zwyczajnie, nie pasowało do reszty. Chociaż, jak się zastanowić, każde z nich zaczynało zaskakująco zwyczajnie. Pokiwała głową, by zaraz spojrzeć na ostrze, które wysunęło się spod jego nadgarstka.
— Dobrze, że nie umieli tego ukryć — odparła, by zaraz również przenieść uwagę na ulicę w dole.
Wzrok Beatrycze skakał od jednej osoby do drugiej, chcąc dobrze ogarnąć sytuację. Kobieta afiszowała się ze swoją tożsamością, to nigdy nie wróżyło dobrze. W dodatku w jakiś sposób zirytowało to Saville. Bractwo zrobiło się bezczelne.
Kiwnęła głową, obserwując scenę w dole. Czy ona dobrze usłyszała? Dzieci? Oczy Beatrycze zmrużyły się nieznacznie, ale ten drobny gest zawierał w sobie jedną z najgorszych gróźb, jakimi dysponowała. W tej chwili miała ochotę zanurzyć szpadę w brzuchu La Touche i trochę tam pogrzebać. Czekała jednak na odpowiedni moment, bo dyskusji raczej nie zakończą na tym jednym pytaniu. Sięgnęła do broni, lecz nie wyjmowała jej jeszcze, zamiast tego ogarnęła wzrokiem otoczenie, również okna i dachy, chcąc się upewnić, że z kobietą przytoczył się tu jedynie automobil. Właściwie, gdyby ta zaczęła zawracać do mobilu, była gotowa zwyczajnie do niej strzelić. W plecy, bok, paskudną twarz czy co tam było po drodze, chyba że de Rune by ją powstrzymał.
Offline
MG = Salvador de Rune, Arcadia La Touche
Osiłek wydawał się lekko wystraszony, pomimo postury dużo większej od tej kobiety, lecz wystarczył jej jeden ruch, by marnie skończyć.
-Nie wiemy co zrobić…
-Znajdźcie nowe dzieciaki, a rodzinom zmarłych wypłaccie odszkodowanie.
Odpowiedziała, zaś jej rozmówca podrapał się po brodzie.
-To były sieroty.
-No to nie widzę problemu. Jeśli to wszystko, przekażcie Flintowi, że się spóźnia.
Dodała, wracając do automobilu, natomiast Salvador cicho się zaśmiał.
-Podoba mi się ten nadziak…- Mruknął, po czym dostrzegł, że Beatrycze sięga po broń. Ułożył dłoń na jej pistolecie. -Hej, a myślałem, że to ja jestem narwany. Teraz to nie ma sensu. Pomożesz Felixowi, ale nie temu miastu.
Wyjaśnił, a za chwilę znów usłyszeli silnik automobilu, który odjechał. Gangsterzy natomiast zaczęli iść w konkretnym kierunku, ewidentnie bez humoru.
-Zacznijmy więc plan. Trzeba zobaczyć gdzie przyjemniaczki idą i z nimi porozmawiać.
Uśmiechnął się, zakładając na głowę kaptur ukryty pod płaszczem i wstał, aby ruszyć dachami, śledząc ich.
Offline